Obserwatorzy

O wszystkim , co w życiu może być ważne.

Oldis Mikst TV

Zmień swoje życie

Grunt to pewność siebie

Pismo automatyczne



Pismo automatyczne Janusza F. 2 grudnia 1972r. ujawniło starannie ukrywany przed otoczeniem stan stresowy:
“Dosyć mam tego świata"

Pismo automatyczne Janusza F. Po ośmiu dniach kłopoty zostały usunięte, co odzwierciedliło się w piśmie:
“Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nic będzie płakać. Nie będzie narzekać"
Jak już mówiliśmy, pismo automatyczne może być dla artysty pomocą w uzyskiwaniu inspiracji twórczej. Gdy w następstwie sugestii pohipnotycznej wyrabia się umiejętność pisania automatycznego u poety, wkrótce zaczyna ono służyć bezpośrednio sprawie twórczości. Tak właśnie się stało w przypadku młodej poetki, pani A. B. Otrzymała ona od L. E. Stefańskiego (wielokrotnie powtarzaną! utrwaloną) sugestię w głębokiej hipnozie:
Ilekroć będzie pani chciała, aby pani prawa ręka sama zaczęła pisać, wystarczy, że weźmie pani do ręki pisak, dotknie nim papieru i odwróci głowę. Wtedy pani prawa ręka, która żyje własnym życiem, natychmiast zacznie pisać i pani nie będzie wiedziała, co ona pisze, bo pani prawa ręka żyje własnym życiem.
Od wielu lat pani A. B. posługuje się pismem automatycznym, które dostarcza jej “poetyckich półfabrykatów". Teksty pisane automatycznie podlegają potem zawsze świadomej obróbce. Pierwszym większym sukcesem, potwierdzającym słuszność tej metody twórczej, była nagroda na ogólnopolskim konkursie za duży poemat, który składał się prawie wyłącznie z tekstów pisanych automatycznie.
Dwie są sprawy, które nie wyjaśnione do końca wywołują szczególne zamieszanie w rozmowach na tematy związane z hipnozą. Pierwsza wynika z niezrozumienia konsekwencji płynących z pohipnotycznej automatyzacji procesu usypiania. Druga dotyczy zbitki semantycznej, jaką jest wyrażenie “hipnoza na odległość".
Mało jest osób, które nawet bardzo zdolny i zręczny hipnotyzer potrafi wprowadzić w stan głębokiego transu od razu, podczas pierwszego spotkania. Uzyskanie głębokiej hipnozy – również u osób podatnych – wymaga przeważnie kilku seansów. Przy każdym następnym spotkaniu z tym samym pacjentem czas indukowania hipnozy skraca się coraz bardziej, nawet gdy w metodzie postępowania hipnotyzera nic się nie zmienia. Jeśli zaś hipnotyzer skorzysta ze sposobności, jaką daje po raz pierwszy uzyskany stan głębokiego transu z następującą po nim amnezją pohipnotyczną, i zasugeruje zasypianie na sygnał, to już przy następnym spotkaniu zapadanie w równie głęboki trans może trwać nie dłużej niż dwie lub trzy sekundy. Proces hipnotyzowania po raz pierwszy – jeśli nawet zakończony jest głębokim transem – jest więc właściwie czymś jakościowo różnym od wszystkich następnych (przy pierwszym seansie bowiem wypracowuje się odruch zapadania w trans, a przy następnych korzysta się już z gotowego mechanizmu).
Dlatego opowieści w rodzaju, że “doktor A. jest świetnym hipnotyzerem, uśpił bowiem swego pacjenta w jednej chwili", są pozbawione sensu tak samo jak opinie typu, że “doktor B. jest o wiele gorszym hipnotyzerem od doktora A., gdyż nad jednym pacjentem męczył się przez godzinę". Wiele zależy od osobowości pacjenta i od liczby seansów, którym był poddany.
Powtarzające się seanse hipnozy wyrabiają w pacjencie odruch zapadania w trans. Skutkiem postępującego automatyzowania się tego procesu jest nie tylko coraz szybsze “zasypianie"; coraz słabszych potrzeba również bodźców, aby uruchomić odruch zapadnięcia w uśpienie hipnotyczne Indukowanie transu wymaga od hipnotyzera coraz mniej czynności i wypowiadanych słów. Wreszcie hipnotyzera może zastąpić jego obraz na ekranie, a jego sugestie z równym skutkiem może recytować głośnik Kontakt bezpośredni “hipnoterapeuta-pacjent" zostaje zastąpiony kontaktem pośrednim “hipnoterapeuta-aparat-pacjent".
Ponieważ czas lekarza jest drogi, a tradycyjna hipnoterapia dość czasochłonna, nic dziwnego, że metoda hipnoterapii za pośrednictwem aparatów zyskała sobie wielu entuzjastów i propagatorów. Jednym z nich jest petersburski psychoterapeuta prof. Paweł Bul. To on nadał nowej metodzie nazwę “telehipnozy".
Właściwie trudno mówić o jednej metodzie, skoro ma ona wiele różnych wariantów. Do “telehipnozy" zaliczyć by przecież należało wszystkie rodzaje hipnozy ablacyjnej, hipnoterapię za pośrednictwem filmu oraz zabieg hipnotyczny dokonywany przez telefon (np. w razie bólu pacjent telefonuje do swego hipnoterapeuty, który usypia go sygnałem słownym, daje sugestię bezbolesności, po czym podaje sygnał budzenia). Telehipnozę można zatem określić mianem “hipnozy na odległość", ale pamiętać należy przy tym, że jest ona rodzajem kierowanej autohipnozy i że nie hipnoza działa tu na odległość, lecz np. telefon. Wyrażenie “hipnoza na odległość" nie ma pretensji do ścisłości naukowego terminu, będąc raczej efektownym zwrotem metaforycznym.
Prawdziwa hipnoza na odległość była przedmiotem doświadczeń jeszcze w XIX wieku. Eksperymenty z telepatycznym przekazywaniem sygnału zasypiania kontynuował w naszym stuleciu znany rosyjski badacz, prof. Leonid Wasiljew. Prowadził je w latach 1932-1938, a potem od roku 1960. Były to zresztą nie tylko badania nad “psychicznymi sugestiami snu i przebudzenia", ale i nad telepatycznym przekazywaniem prostych obrazów wzrokowych.

Brak komentarzy: