Obserwatorzy

O wszystkim , co w życiu może być ważne.

Oldis Mikst TV

Zmień swoje życie

Grunt to pewność siebie

Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego



“To, czego nie da się zobaczyć, dotknąć ani powąchać, po prostu nie istnieje". Takimi słowami uzasadniał Benjamin Franklin, członek wysokiej komisji, powołanej w 1784 r. dla zbadania mesmeryzmu, swoją negatywną opinię. Aż dziw bierze, gdy się pomyśli: wypowiedział je badacz elektryczności, a więc właśnie czegoś takiego, czego również nie da się zobaczyć ani powąchać. Niemniej stanowisko Franklina jest zrozumiałe jako wyraz panującego wówczas wśród uczonych naiwnego racjonalizmu. Były to bowiem czasy, kiedy powoływanie się na zdrowy rozsądek (zamiast np. na Pismo Święte) stanowiło nowość i świadczyło o intelektualnej wolności uczonego. Ale – dobrze to dziś wiemy – żadna postępowa idea nie pozostaje postępową na wieki.
Starożytny sposób leczenia przez “nakładanie rąk" uważa się dotąd w oficjalnej medycynie za bajkę, a leczących tym sposobem – za szarlatanów. Franciszek Antoni Mesmer( 1734-1815) twierdził, że z rąk“uzdrawiacza" dobywa się życiodajny, choć niewidzialny, fluid, który jest wchłaniany przez ciało pacjenta. Czy tak jest rzeczywiście?
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie w sposób, do którego upoważnia nas obecny stan wiedzy przyrodniczej, przyjrzyjmy się przez chwilę metodom stosowanym przez sławetną komisję i jej argumentom.
Komisja powołana została na wyraźne życzenie dworu królewskiego, a wbrew Akademii, gdzie uważano za stosowne nie zajmować się innymi środkami terapeutycznymi niż upusty krwi, lewatywy i pigułki. Zwrócono się więc nie do Mesmera, lecz do jego ucznia, dra D'Eslona, chcąc w ten sposób przynajmniej osłabić znaczenie całej sprawy. Przyjrzawszy się kuracjom D'Eslona komisja orzekła, że wszystko, co D'Eslon wywoływał “było dziełem dotykania, imaginacji i naśladownictwa [...]". Jeżeli któryś chory przy magnetyzowaniu usypiał, to działo się to z nudów; jeżeli odczuwał silne ciepło, to dlatego, że pierwej musiał dużo chodzić; jeżeli któraś kobieta doświadczała przykrych wrażeń duszenia, to dlatego, że zapewne była zanadto ściśnięta stanikiem, jeśli wpadła w konwulsje, to z tego powodu, że naśladowała drugą itp. W ostatecznej konkluzji sprawozdania zawyrokowano: “magnetyzm zwierzęcy" nie istnieje.
Mało kto wie o tym, że poza sprawozdaniem oficjalnym sporządzono dwa raporty tajne. Miały one powstrzymać poparcie rządu dla nowej metody. Pierwszy z nich dowodził, że mesmeryzm (nie istniejący jakoby!) jest środkiem niebezpiecznym i szkodliwym, w drugim zaś czytamy: “Głos publiczny świadczy, że ani u pana D'Eslona, ani u pana Mesmera nikogo nie wyleczono". Było to oczywiste kłamstwo.
Nie miejmy złudzeń – cała ta kampania przeciw mesmeryzmowi nie toczyła się w czystej atmosferze olimpijskiego sporu pomiędzy Prawdą a Fałszem. W rzeczywistości z nowatorstwem walczyła tam nie tylko rutyna, ale także po prostu organizacja lekarzy obawiających się o utratę zamożniejszych pacjentów i państwowych synekur. Te pozanaukowe względy łączyły się zresztą w owych czasach harmonijnie, o czym świadczy zalecenie, które w usta lekarza włożył Moliere w 111 akcie Chorego z urojenia: “Nigdy nie posługiwać się żadnymi innymi lekarstwami, prócz tych, jakie zaleca uczony fakultet, chociażby chory miał przez to zdechnąć". Szyderstwo Moliera nie dotyczy, rzecz jasna, lekarzy będących jednocześnie uczciwymi i rzetelnymi badaczami. W Lecons d'anatomie comnaree (Wykłady anatomii porównawczej) Georges Cuvier wspomina o swych mesmerycznych doświadczeniach na osobach już przed rozpoczęciem eksperymentu zupełnie pozbawionych przytomności oraz na zwierzętach. Do uznania realności zjawisk mesmerycznych dochodzili W późniejszych latach nawet ci uczeni, których uważa się za najwybitniejszych rzeczników wyobraźni jako jedynego czynnika oddziaływającego na organizm pacjenta. Jednym z nich, jak już mówiliśmy, był James Braid. Również wielki lekarz Ambroise Auguste Liebault, współtwórca sugestywnej teorii hipnozy, w swym Etude sur le zoomagnetisme (Studium zoomagnetyzmu) stwierdza, że działanie hipnotyczne może być spowodowane bądź wpływami psychologicznymi, bądź “bezpośrednim działaniem nerwowym człowieka na człowieka". Do wycofania się z zajmowanej przez niego poprzednio pozycji zdecydowanie “antyfluidystycznej" przywiodły go udane doświadczenia mesmeryczne, które rozpoczął w 1880 r., a prowadził przeważnie na dzieciach w wieku od dwóch miesięcy do trzech lat.
Jakie w rzeczywistości bywają skutki zabiegów mesmerycznych? Oto co na ten temat sądzą dziewiętnastowieczni znawcy przedmiotu:
Jeśli człowiek dotykający (przykładający dłonie, wykonujący głaski, czyli passy) jest zdrowy i zdrowa jest też osoba dotykana, to w większości wypadków żadnej widocznej reakcji po prostu nie dostrzeżemy. U niektórych osób (podatnych na hipnozę indukowaną mesmerycznie) reakcją będzie zapadnięcie w trans hipnotyczny. Jeżeli osobą dotykaną jest osoba chora, to – przy pozornym braku widocznych reakcji przy każdym zabiegu – w sumie mogą one spowodować znaczny efekt terapeutyczny. Może również wystąpić reakcja doraźna w postaci hipnozy lub też drgawek, które przy pełnej świadomości ogarniają całe ciało pacjenta i ustępują same (po paru minutach) jeszcze podczas trwania zabiegu.
Julian Ochorowicz w swym dziele Psychologia i medycyna proponuje każdemu zdrowemu człowiekowi o suchych i ciepłych dłoniach, aby przy najbliższej okazji przekonał się o możliwościach dokonania skutecznego zabiegu mesmerycznego, czyniąc przy tym smętną refleksję: i tak nikt zpewne nawet nie pofatyguje się spróbować, ponieważ rzecz jest zbyt prosta, aby mogła wydać się prawdopodobna.
L. E. Stefański próbował hipnotyzować pewnego studenta chemii u którego spodziewał się ujawnić zdolność do spostrzegania pozazmysłowego. On z kolei liczył też trochę na kojący wpływ hipnozy, który złagodzić miał przykre napięcia psychiczne, powodujące bezsenność. Technika hipnozy werbalnej dawała słabe rezultaty, spróbowano więc passów mesmerycznych. Oto relacja z przebiegu doświadczenia:
Po paru minutach ręce chłopca zaczęły drgać, a ich mięśnie mimo woli napinały się. Młodzieniec ze śmiechem zwrócił mi na to uwagę; był tym zjawiskiem zaskoczony i ubawiony. Po chwili zaczęły napinać się również pozostałe mięśnie szkieletowe i drgawki ogarnęły całe ciało. Student – śmiejąc się wciąż i komentując swój dziwny stan – prężył się konwulsyjnie. Każde dotknięcie moich dłoni powodowało paroksyzm drgawek i było odczuwane jako prąd elektryczny płynący z moich dłoni. Po kwadransie drgawki stawały się coraz słabsze, wreszcie ustały. Przestałem wykonywać passy i przystąpiłem do starannego “budzenia" – pomimo że młodzieniec nie spał, a świadomość nie opuściła go ani na chwilę. Gdy skończyłem, oświadczył, że czuje się jak nowo narodzony, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru. Spytałem go o Mesmera i mesmeryzm. Nie czytał nic na ten temat. Ode mnie dopiero dowiedział się, że to, co przeżył, Mesmer nazywał “przesileniem" charakterystyczną dla jego kuracji reakcją drgawkową. Nie musi być ona wcale, jak widać, rezultatem naśladownictwa, co w swoim czasie próbował insynuować wyrok sławetnej francuskiej komisji.
Do oddziaływania bioenergetycznego nie jest nawet konieczna wiara w uzyskanie oczekiwanego skutku ani u osoby mesmeryzującej, ani u osoby mesmeryzowanej. Na ten temat przekonujące są doświadczenia Ochorowicza przeprowadzone z grupą lekarzy w 1890 roku. Każdy z nich występował kolejno w roli magnetyzera i magnetyzowanego, a doraźny skutek przeprowadzanych nawzajem na swych rękach zabiegów sprawdzany był za pomocą dynamometru. Jak się wówczas przekonano, gdy na rękę człowieka słabszego oddziałuje ręka silniejszego, następuje zawsze wzmocnienie tej pierwszej i odwrotnie – skutkiem działania osobnika słabego i chorego jest zawsze osłabienie ręki człowieka silnego i zdrowego.
Wyniki tych i innych tego rodzaju doświadczeń nie mogły jednak przekonać tych wszystkich, którzy w realność zjawisk mesmerycznych z różnych względów wierzyć nie chcieli. Trudno się nawet dziwić – Ochorowicz poza sprężynowym dynamometrem niewiele miał do dyspozycji przyrządów, które mogłyby dać obiektywne świadectwo istnienia wpływów bioenergetycznych człowieka na człowieka. Dlatego też sprawa mesmeryzmu, głośna jeszcze na przełomie XIX i XX stulecia, ucichła potem na długie lata. Dziś znów się pisze na temat mesmeryzmu. Powstały w ostatnich latach narzędzia badawcze, które pozwalają siły oddziaływań bioenergetycznych pomiędzy organizmami wykrywać i mierzyć, przy czym stosowane są te same metody badawcze, jakie zostały zaakceptowane już powszechnie w różnych dziedzinach badań naukowych.
Nie wiemy dotąd, jaka jest istota oddziaływania bioenergetycznego. Nie wiemy, czy polega ono na działaniu jakiejś bliżej nie znanej nam dotychczas przyczyny, czy też mamy tu do czynienia z czynnikami, z których każdy z osobna jest znany, a tylko ich wspólne działanie sprawia nieoczekiwany skutek. Dużym uznaniem cieszy się hipoteza, że istotą omawianego zjawiska jest przekazywanie rytmów biologicznych. Rytmy biologiczne – to nie tylko rytmy układu krążenia, dobowy rytm snu i czuwania, odżywiania i wydalania; to także miliony różnych rytmów prądów czynnościowych we wszystkich komórkach mięśniowych i nerwowych. Być może, to one są właśnie przekazywane w zabiegu bioenergoterapeutycznym, a nieprawidłowe rytmy w organizmie chorego są “dostrajane" w trakcie zabiegu do prawidłowych, właściwych dla stanu zdrowia rytmów mesmerysty.
Jest też i inna możliwość: istotny dla zjawiska oddziaływania bioenergetycznego czynnik nieznany występuje zawsze łącznie ze znanymi, towarzyszącymi mu, co ogromnie zaciemnia obraz zjawiska. Wyniki nowszych badań zdają się potwierdzać ten ostatni pogląd. W badaniach tych, prowadzonych w wielu ośrodkach naukowych na świecie, posługiwano się czterema metodami:
1) fotografią w polu wielkiej częstotliwości (fotografią kirlianowską);
2) mierzeniem z odległości pól elektrostatycznych, które powstają wokół ludzkich dłoni, czy w ogóle wokół ludzkich postaci;
3) metodą wykrywania i mierzenia oddziaływań bioenergetycznych za pomocą detektorów biologicznych;
4) metodą utrwalania na błonie fotograficznej śladów interakcji pomiędzy palcami uzdrawiacza a ciałem pacjenta (metoda Lwa Wienczunasa).
Wielokrotnie i ze szczególną ścisłością przeprowadzane były badania nad zagadkową zdolnością znanego rosyjskiego uzdrawiacza Aleksandra Kriworotowa. Kriworotow jest emerytowanym pułkownikiem. Od 1960 r współpracuje ze swym synem lekarzem, który zajmuje się diagnostyką. Najznakomitsze rezultaty uzyskuje Kriworotow w leczeniu lumbago, zapalenia korzonków nerwowych i tym podobnych chorób systemu nerwowego. Kriworotow nie stosuje hipnozy w żadnej z jej postaci. Pacjent siada na krześle, a uzdrawiacz staje za nim. Ręce zbliża na odległość około 5 cm do ciała chorego. Przesuwa je w dół, poczynając od głowy, wzdłuż pleców, nie dotykając jednak ani przez chwilę ciała. Pacjenci stwierdzają prawie jednogłośnie, że dłonie Kriworotowa promieniują przy tym silnym ciepłem. Jeśli jakiś wewnętrzny narząd jest chory, pacjent odczuwa, że miejsce to gwałtownie się ogrzewa. Jest to wyczuwalne również dla Kriworotowa, który na tej podstawie może zlokalizować ognisko choroby. Podczas zabiegu pacjenci czują, “jakby ręce Kriworotowa na wskroś ich przenikały".
Tymczasem przyrządy wykazują, że ani ręce uzdrawiacza, ani ciała pacjentów nie zmieniają w rzeczywistości swojej temperatury. Gdy w 1966 r. Kirlian wykrył pole elektryczne pomiędzy leczącymi rękami Kriworotowa a pacjentem, zagadka zdawała się być rozwiązana. Jednakże z pomocą technicznie uzyskanego pola elektrycznego – jak napisał Wiktor Adamienko (1973) – nie udaje się spowodować tych subiektywnych odczuć (jak subiektywne odczucie ciepła i in.), których doznaje pacjent przy leczeniu rękami. Adamienko wnioskuje więc, że mamy tu do czynienia ze “specyficznym polem, cechującym tylko żywe organizmy".
Przyrządem mierzącym na odległość pole elektrostatyczne wokół żywych organizmów przetestowano w warszawskim Zakładzie Parazytologii PAN-u szereg osób, a wśród nich znanego lekarza hipnologa i bioenergoterapeutę Jana Rublewskiego, praktykującego od lat w Szczytnie Śląskiej. Okazało się, że jest on źródłem pola elektrycznego o natężeniu wielokrotnie wyższym niż notowane u większości osób pozostałych.
Badania z zastosowaniem aparatury kirlianowskiej przeprowadzono z Aleksandrem Kriworotowem trzykrotnie: w 1966 r. doświadczenia trwające miesiąc wykonywał Siemion Kirlian, rok później kontynuował je Wiktor Iniuszin z uniwersytetu w Ałma-Acie, a w 1970 r. moskiewski uczony Wiktor Adamienko. Dłonie uzdrawiacza badane były przed przystąpieniem do zabiegu leczniczego, podczas działania i po jego zakończeniu. Uzyskane obrazy różniły się bardzo znacznie. Okazało się przede wszystkim, że jasność świetlistych obwódek wokół palców oraz siła wystrzelających z nich “płomyków" zależą od tego, czy Kriworotow jest skoncentrowany, czy odprężony. W tych momentach, gdy pacjent zaczynał odczuwać intensywne gorąco, cała poświata wokół dłoni Kriworotowa zmniejszała się, za to z niektórych punktów dobywały się pojedyncze promienie, bardzo silnie świecące.
Podobne badania prowadził w 1972 r. E. Douglas Dean, pracownik naukowy politechniki w Newark (USA). Przedmiotem badań była Ethel E. De Loach, sekretarka Towarzystwa Parapsychologicznego w Jersey City, która pięć lat przedtem przypadkiem wykryła lecznicze właściwości swoich rąk. Wykonano wiele serii zdjęć w polu wielkiej częstotliwości (50 000 Hz) przy napięciu 40 000 – 50 000 V na materiałach do fotografii biało-czarnych i barwnych (Ektacolor, Kodachrome i Polaroid). Zdjęć dokonywano w czasie, gdy pani De Loach odpoczywała i kiedy zajmowała się zabiegiem leczniczym. Uzyskane wyniki potwierdzają rezultaty doświadczeń radzieckich, chociaż kształty wyładowań koronowych wokół palców pani De Loach różnią się od obrazów otrzymanych w doświadczeniach z Kriworotowem. Jest to w pewnym stopniu sprawa indywidualnych właściwości obu badanych osób, ale w pierwszym rzędzie różnych warunków przeprowadzania eksperymentu: innej konstrukcji aparatu, innych materiałów światłoczułych, a zwłaszcza innej charakterystyki prądu.
Z wieloma różnymi uzdrawiaczami eksperymentuje zespół, którym kieruje Ramos Perera Molina, wykładowca uniwersytetu w Madrycie i prezes Hiszpańskiego Towarzystwa Parapsychologicznego. Jest wśród nich anonimowy sprzedawca w jednym z madryckich sklepów, który w 1974 r. sam zgłosił się w celu przebadania do pracowni dra Moliny. Trzeba dodać, że hiszpańscy badacze zdecydowanie unikają uzdrawiaczy trudniących się leczeniem zawodowo. W seriach kirlianowskich fotografii próbowano uchwycić sam proces energetycznego transferu – przechodzenia czegoś z dłoni uzdrawiacza do ciała drugiego człowieka. Otrzymano zdjęcia niewątpliwie efektowne, ale dość trudne do zinterpretowania i przez to niezupełnie przekonywające. Zjawisko energetycznego “podładowania" jednego organizmu ludzkiego przez drugi (jeśli ono rzeczywiście istnieje) jest wcale nie takie proste; komplikuje je czynnik psychiczny, od którego w zasadniczym stopniu zależy działanie ręki leczącej a który ma też zapewne jakiś (jak dotąd – nie przebadany) wpływ na “odbiór" u osoby uzdrawianej. Gdyby jedynym dowodem na istnienie zjawiska oddziaływania bioenergetycznego organizmu na organizm były badania kirlianowskie układu człowiek-człowiek, dowód ten mógłby być bardzo łatwo podważony. Wiadomo przecież, jak czułym indykatorem wszelkich zmian w psychice jest fotografia kirlianowska. Nie można zatem wykluczyć i następującej interpretacji: to, co oglądamy, nie jest obrazem “transferu bioenergii", lecz skutkiem sugestii i autosugestii u leczącego i leczonego.
W celu uniknięcia tych komplikacji, prof. Thelma Moss prowadziła doświadczenia z wpływem ręki leczącej nie na ludzi, lecz na drobne organizmy żywe oraz martwe przedmioty. Szczególnego rozgłosu doczekały się dwa spośród jej eksperymentów (1972).
W polu wielkiej częstotliwości umieszczono świeżo zerwany liść. Na zdjęciu ukazało się dość silne, niebieskawe świecenie. Liść nakłuto w kilku miejscach igłą. Wokół nakłuć pojawiły się czerwone plamki, świadczące o gwałtownej reakcji liścia. Po pewnym czasie liść zaczął więdnąć, a jego świecenie znacznie zmalało. Do liścia zbliżyła się teraz ręka człowieka na odległość ok. 15 do 20 cm. Wówczas na kilka minut świecenie liścia osiągnęło pierwotne nasilenie. Wyglądało to tak, jakby w umierające komórki liścia “wlano" świeże siły. Doprawdy trudno przypuścić, aby na liść oddziałała sugestia.
Drugie doświadczenie przeprowadzono z przedmiotem martwym. Była to moneta, której od pewnego czasu nie dotykano. W polu wielkiej częstotliwości ukazał się jej obraz: rysunek i napis były wyraźne i czytelne. Po chwili zbliżyła się do monety ręka na odległość centymetra, po czym ponownie wykonano zdjęcie. Tym razem obraz monety był zamglony, pokryty rojem jasnych punktów; przypominał charakterystyczne kirlianowskie obrazy żywych tkanek. Czyżby moneta została “impregnowana" hipotetyczną energią biologiczną?
Magnetyzerzy mesmeryści twierdzili, że substancją szczególnie chciwie wchłaniającą “życiową energię" jest woda. Dr Bernard Grad z Uniwersytetu Mc Gilla w Montrealu przeprowadził w latach 1965-1974 wielką serię eksperymentów następującego rodzaju:
Gdy ziarna jęczmienia były podlewane wodą z butelki, którą uzdrawiacz trzymał przedtem w rękach, wypuszczone przez nie kiełki rosły znacznie szybciej niż kiełki z nasion podlewanych zwykłą wodą wodociągową; ale – i to jest najbardziej zdumiewająca część doświadczenia – gdy butelkę z wodą trzymał przedtem któryś z psychiatrycznych pacjentów wstanie depresji, woda ta opóźniała rozwój roślin. Woda “naświetlana" rękami uzdrawiacza w badaniach chemicznych nie wykazała żadnej różnicy w porównaniu z wodą “nie naświetlaną". Zmiany ujawnione zostały dopiero w badaniach fizycznych: okazało się, że warstwa tej wody pochłania z przenikającej ją wiązki promieni podczerwonych (o długości fali 2800 – 3000 nanometrów) o 17% więcej niż woda zwykła.
Zdolność oddziaływania bioenergetycznego, podobnie jak wszystkie inne zdolności, jest niejednakowa u różnych ludzi. Także i w tej dziedzinie zdarzają się talenty. Takim samorodnym talentem był niewątpliwie Franciszek Antoni Mesmer. Zasłużoną sławą cieszą się bioenergoterapeuci- wspomniany już Aleksander Kriworotow i Georgij Kenczadze z Tbilisi. Działają oni często skutecznie w przypadkach, które oficjalnie medycyna uznała za beznadziejne. Oto przykład przebiegu jednej z kuracji Kenczadzego: chłopiec K. przeszło rok leżał bezwładny bez kontaktu z otoczeniem, nie poznawał rodziców, nie rozróżniał przedmiotów, był na wszystko obojętny i nie wydawał żadnego głosu. Spośród wielu diagnoz najprawdopodobniejsza wydawała się opinia, że jest to rodzaj obustronnego porażenia mózgu. Kenczadze spróbował działać passami, co dało od razu pewien efekt. Już po kilku dniach zabiegów chłopiec zaczął wydawać pierwsze dźwięki, wkrótce mógł już siedzieć, a wreszcie – nawet wstawać. W 1973 r., po czterech latach od momentu rozpoczęcia kuracji, chłopiec zaczął samodzielnie chodzić, biegać, śpiewać i przejawiać przy tym dobry słuch muzyczny. Potrafił już sam jeść, rozumiał, co się do niego mówi, miał pełny kontakt z otoczeniem.
Dawni magnetyzerzy (mesmeryści) i pierwsi badacze hipnozy akcentowali zawsze bardzo silnie różnicę, jaka istnieje pomiędzy transem hipnotycznym a transem magnetycznym. Późniejsi badacze hipnozy przeważnie uznawali za bajkę cały mesmeryzm, a zatem i wszelkie rozróżnienia pomiędzy nim a właściwą hipnozą. Z punktu widzenia współczesnej psychotroniki dawny pogląd wydaje się zupełnie zasadny. Jeśli bowiem jest prawdą, że oddziaływanie bioenergetyczne polega na przestrajaniu biorytmów pacjenta przez biorytmy organizmu indukującego, na narzuceniu mu rytmów własnych, to nie ma w tym nic dziwnego, że stan hipnozy będący wynikiem takiego działania, różni się od stanu hipnozy wywołanego innymi środkami.

Brak komentarzy: